To
200 tys. miasto leży w Andaluzji w prowincji Cadiz, słynie z
produkcji sherry, koni czystej rasy andaluzyjskiej i festiwali
flamenco. Z powodu tych festiwali przyjeżdżamy tu od trzech lat.
Oczywiście byliśmy na pokazie ujeżdżenia w fundacji Królewskiej
Szkoły Sztuki Jeździeckiej i zwiedziliśmy stajnie hodowlii koni
kartuskich w pobliskim Yeguada de la Cartuja. Konie rasy kartuskiej
stanowią podgrupę koni andaluzyjskich. Nie muszę dodawać, że
obie rasy urzekają urodą.
Co
do sherry to pachną nim tu ulice. To nie żart, zapach moszczu i
słodki zapach rodzynków jest wyczuwalny w starym centrum miasta,
gdzie znajdują się największe wytwórnie sherry.
Do
produkcji tego szczególnego (ze względu na sposób winifikacji)
trunku używa się winorośli ze szczepu Palomino (95% pow. upraw),
Pedro Ximenez i Moscatel.
Nie
będę się tu rozpisywać na temat sherry, ale każdy znajdzie tu
coś dla siebie, zadowoleni będą zwolennicy win wytrawnych,
słodkich i brandy.
Samo
centrum miasta charakteryzuje się niewysoką zabudową, rozległe
winiarnie znajdują się właśnie tu. Jedną z nich którą zawsze
odwiedzamy, aby uzupełnić zapasy domowej piwniczki (czytaj lodówki
na wino) jest istniejąca od XIX wieku bodega Lustau.
Staramy
się za każdym tu powrotem zjeść obiad w La Carbonie (węglarnia),
restauracji mieszczącej się w starym magazynie węgla. To
niesamowite wnętrze, surowe a jednocześnie bardzo klimatyczne,
przez wiszące w oknach palmowe maty, prymitywne palenisko znajdujące
się na środku pomieszczenia opalane drewnem oliwnym, szeroki
kontuar starego baru...
Co
do jedzenia, to jest ono wyśmienite. Menu nie jest zbyt obszerne,
ale wszystko co w nim oferuje restauracja jest pyszne. Karta
win jest znacznie dłuższa. Kuchnia
bazuje na miejscowych produktach, których jest tu wielka obfitość.
Brakuje
mi takich miejsc w Trójmieście. Gdyby taka restauracja istniała w
Gdyni, Sopocie czy Gdańsku to już widzę jakie towarzyszyłoby jej
zadęcie - a to grasica, a to policzek wołowy, a to jakieś danie
sous vide itd, itd, a tu wszystko jest takie zwyczajne, proste a
jednocześnie pyszne i bezpretensjonalne. Przychodzą całe rodziny z
dziećmi, nie tylko biznesmeni na biznesowe obiadki.
Rozmawialiśmy
o tym z Andrzejem przy obiedzie i oboje myślimy, że powodem tego
jest konkurencja (takich restauracji w Jerez jest kilkadziesiąt) i
zamożność ludzi (przeciętnego Hiszpana stać na to by nie
gotować w domu, przynajmniej w weekendy - mimo,że Hiszpania
zaliczana jest do biedniejszych krajów "Starej Unii" ). Innym
powodem może być klimat, który tutaj sprzyja życiu "na
zewnątrz".
Jednak
odczucie zimna jest tu inne niż np w Polsce, tu przy 14-15st C
nosimy kurtki, czujemy chłód, to jednak nie jest lato, to luty.
Patrząc
na rozkwitające pąki róż, świeże, zielone listki bluszczu i
bociany w gniazdach, myślimy jednak - wiosna! Z
tymi bocianami to trochę dziwna historia. Lubię bardzo te ptaki, ze
wzruszeniem obserwuję ich przyloty i odloty w Polsce. Oznaczają dla
mnie początek wiosny i koniec lata. W
Andaluzji możemy je spotkać także w zimie, te bociany nie lecą do
Afryki, zimują i gniazdują tu na południu Hiszpanii. Jadąc
autostradą z Marbelli do Jerez tuż za Algeciras widać dziesiątki
bocianich gniazd na słupach wysokiego napięcia (wraz z
mieszkańcami). W
samym centrum Jerez też jest kilka gniazd tych ptaków. W
zeszłym roku wracając z festiwalu, w marcu widzieliśmy stada
"naszych" bocianów odpoczywających na brzegu zbiornika
wodnego po przelocie z Afryki, było ich bardzo dużo, wyglądały na
nieco brudne i zmęczone.
Przyjeżdżamy
tu jednak głównie dla festiwalu flamenco. W tym roku wybraliśmy
przedstawienia i koncerty z ulubionymi tancerzami. Odbywają
się one w teatrze miejskim Villamarta i w mniejszych salach
koncertowych. Codziennie są trzy do pięciu koncertów w mieście. Festiwal
trwa od 20 lutego do 7 marca. Z końcem listopada 2014 roku bilety na
tegoroczny festiwal były już wyprzedane.
Wczoraj
byliśmy na pierwszym z ośmiu koncertów (na tyle "tylko"się
zdecydowaliśmy). Tańczyła
Mercedes Ruiz. Tancerka jest wiotka i zwiewna , i tak się porusza. Jej
taniec to pasja przedstawiana z gracją i elegancją. Przyglądanie
się jej w tańcu to czysta przyjemność.
Dzisiaj
idziemy na występ Manueli Carrasco. Tańczy ona flamenco od 40 lat. Jest dojrzałą kobietą co
wyraźnie widać w jej tańcu. To co robi na scenie właściwie
trudno nazwać tańcem, to silne emocje wyrażone gwałtownymi
ruchami. Sama
jej postawa znamionuje siłę, upór,dumę (nosi się bardzo prosto
z dumnie uniesioną głową). Może
się to podobać lub nie, ale nie pozostawia obojętnym, a na widowni
robi duże wrażenie. Tańcom
towarzyszy śpiew, który też jest specyficzny, ochrypły,
przejmujący lament, melorecytacja,czasem przypomina melodią śpiewy
arabskie.
Widownia
jest bardzo żywiołowa, na wszystko co dzieje się na scenie reaguje
okrzykami, klaskaniem, rytmicznym tupaniem, gwizdami i wykrzykiwaniem
zdrobniałych imion tancerzy lub śpiewaków. Wszystko
to ma wyrazić uznanie dla sztuki artystów.
W
dzisiejszym dzienniku festiwalowym Manuela Carrasco zebrała same
entuzjastyczne recenzje. Duży tytuł na pierwszej stronie gazety
opisuję ją jako "boginię flamenco".
Taniec
hiszpańskich Cyganów zawsze bardzo mi się podobał właśnie
dlatego,że niesie ze sobą taki ładunek emocji, które są
zrozumiałe bez słów. Jednak
ruch ciała przedstawiający uczucia wydawał mi się zależny tylko
od fantazji i temperamentu tancerza, nic bardziej mylnego. W
kuluarach festiwalu sprzedawane są podręczniki flamenco, w nich
zobaczyłam, że właściwie każdy ruch jest skatalogowany, opisany
i pokazany na zdjęciach w wykonaniu różnych artystów. Indywidualność,
artyzm polega na właściwej każdemu tancerzowi ekspresji, giętkości
ciała, płynności lub wręcz przeciwnie gwałtowności, rwaniu
tanecznych ruchów no i oczywiście biegłości w pracy tupiących
nóg . Występujacy
na festiwalu artyści są w tej czynności niezrównani, czasem
wydaje nam się, że wkładają w pracę nóg wysiłek nad ludzką
miarę, że taki taniec jest niemożliwością.
W
mieście oprócz podręczników do flamenco można kupić suknie
specjalnie szyte do tego tańca i wszelkie inne akcesoria : ogromne,
haftowane chusty, wysokie grzebienie do upinania włosów, specjalne
pantofle, wachlarze, kastaniety. Niektóre
suknie i chusty to prawdziwe dzieła sztuki, są piękne.
W
Jerez istnieje wiele szkół tańca flamenco, charakterystycznego
śpiewu, gry na gitarze i klaskania (tak, to też trzeba umieć).
Dzisiaj,
w niedzielę pojechaliśmy po śniadaniu do odległego o 20 km
Sanlucar de Barrameda. Miasteczko słynie z produkowanego tu sherry
manzanilla, nie jestem specjalną znawczynią i sherry smakuje mi tak
sobie (wytrawne trudno się pije, słodkie traktuję jako dodatek do
deserów), ale w manzanilli można wyczuć zapach jabłek i lekki
słonawy smak, który ponoć pochodzi ze słonych atlantyckich
wiatrów owiewających tu winnice.
Obiad
zjedliśmy w jednej z wielu tawern istniejacych przy bodegach. Był
tradycyjny, hiszpański czyli dość tłusty. Jada się tu warzywa
smażone w głębokim tłuszczu, tak samo przyrządzane krokiety
ziemniaczano-rybne lub mięsne. Wczorajszy obiad bardziej przypadł
mi do gustu.
Dziś
wieczorem czeka nas przedstawienie z udziałem Israela Galvan. Przy
śniadaniu w hotelu dowiedzieliśmy się, że to znakomity tancerz.
Jesteśmy ciekawi. Tak,
Israel Galvan to klasa sama dla siebie. Tancerz związany jest z
teatrami w Barcelonie, Paryżu i Nimes. Tańczy
nowoczesne flamenco podbudowane solidną klasyczną szkołą. Jest
niesamowicie giętki, sprężysty i szybki w ruchach. Jego sztuka ma
także coś ze sztuki mima. Wczorajsze przedstawienie rozpoczął od
żartów z widownią, które były bardzo łatwe do odczytania, choć
niczego nie tłumaczył słowami. Żartami
z klasycznego flamenco zakończył też przedstawienie. Widownia
oszalała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz