poniedziałek, 9 marca 2015

Jerez de la Frontera I, Pierwszy festiwalowy weekend

To 200 tys. miasto leży w Andaluzji w prowincji Cadiz, słynie z produkcji sherry, koni czystej rasy andaluzyjskiej i festiwali flamenco. Z powodu tych festiwali przyjeżdżamy tu od trzech lat. Oczywiście byliśmy na pokazie ujeżdżenia w fundacji Królewskiej Szkoły Sztuki Jeździeckiej i zwiedziliśmy stajnie hodowlii koni kartuskich w pobliskim Yeguada de la Cartuja. Konie rasy kartuskiej stanowią podgrupę koni andaluzyjskich. Nie muszę dodawać, że obie rasy urzekają urodą.
 




Co do sherry to pachną nim tu ulice. To nie żart, zapach moszczu i słodki zapach rodzynków jest wyczuwalny w starym centrum miasta, gdzie znajdują się największe wytwórnie sherry.
Do produkcji tego szczególnego (ze względu na sposób winifikacji) trunku używa się winorośli ze szczepu Palomino (95% pow. upraw), Pedro Ximenez i Moscatel.
Nie będę się tu rozpisywać na temat sherry, ale każdy znajdzie tu coś dla siebie, zadowoleni będą zwolennicy win wytrawnych, słodkich i brandy.


Samo centrum miasta charakteryzuje się niewysoką zabudową, rozległe winiarnie znajdują się właśnie tu. Jedną z nich którą zawsze odwiedzamy, aby uzupełnić zapasy domowej piwniczki (czytaj lodówki na wino) jest istniejąca od XIX wieku bodega Lustau.
Staramy się za każdym tu powrotem zjeść obiad w La Carbonie (węglarnia), restauracji mieszczącej się w starym magazynie węgla. To niesamowite wnętrze, surowe a jednocześnie bardzo klimatyczne, przez wiszące w oknach palmowe maty, prymitywne palenisko znajdujące się na środku pomieszczenia opalane drewnem oliwnym, szeroki kontuar starego baru...
Co do jedzenia, to jest ono wyśmienite. Menu nie jest zbyt obszerne, ale wszystko co w nim oferuje restauracja jest pyszne. Karta win jest znacznie dłuższa. Kuchnia bazuje na miejscowych produktach, których jest tu wielka obfitość.




Brakuje mi takich miejsc w Trójmieście. Gdyby taka restauracja istniała w Gdyni, Sopocie czy Gdańsku to już widzę jakie towarzyszyłoby jej zadęcie - a to grasica, a to policzek wołowy, a to jakieś danie sous vide itd, itd, a tu wszystko jest takie zwyczajne, proste a jednocześnie pyszne i bezpretensjonalne. Przychodzą całe rodziny z dziećmi, nie tylko biznesmeni na biznesowe obiadki.
Rozmawialiśmy o tym z Andrzejem przy obiedzie i oboje myślimy, że powodem tego jest konkurencja (takich restauracji w Jerez jest kilkadziesiąt) i zamożność ludzi (przeciętnego Hiszpana stać na to by nie gotować w domu, przynajmniej w weekendy - mimo,że Hiszpania zaliczana jest do biedniejszych krajów "Starej Unii" ). Innym powodem może być klimat, który tutaj sprzyja życiu "na zewnątrz".
Jednak odczucie zimna jest tu inne niż np w Polsce, tu przy 14-15st C nosimy kurtki, czujemy chłód, to jednak nie jest lato, to luty.
Patrząc na rozkwitające pąki róż, świeże, zielone listki bluszczu i bociany w gniazdach, myślimy jednak - wiosna! Z tymi bocianami to trochę dziwna historia. Lubię bardzo te ptaki, ze wzruszeniem obserwuję ich przyloty i odloty w Polsce. Oznaczają dla mnie początek wiosny i koniec lata. W Andaluzji możemy je spotkać także w zimie, te bociany nie lecą do Afryki, zimują i gniazdują tu na południu Hiszpanii. Jadąc autostradą z Marbelli do Jerez tuż za Algeciras widać dziesiątki bocianich gniazd na słupach wysokiego napięcia (wraz z mieszkańcami). W samym centrum Jerez też jest kilka gniazd tych ptaków. W zeszłym roku wracając z festiwalu, w marcu widzieliśmy stada "naszych" bocianów odpoczywających na brzegu zbiornika wodnego po przelocie z Afryki, było ich bardzo dużo, wyglądały na nieco brudne i zmęczone.










Przyjeżdżamy tu jednak głównie dla festiwalu flamenco. W tym roku wybraliśmy przedstawienia i koncerty z ulubionymi tancerzami. Odbywają się one w teatrze miejskim Villamarta i w mniejszych salach koncertowych. Codziennie są trzy do pięciu koncertów w mieście. Festiwal trwa od 20 lutego do 7 marca. Z końcem listopada 2014 roku bilety na tegoroczny festiwal były już wyprzedane.
Wczoraj byliśmy na pierwszym z ośmiu koncertów (na tyle "tylko"się zdecydowaliśmy). Tańczyła Mercedes Ruiz. Tancerka jest wiotka i zwiewna , i tak się porusza. Jej taniec to pasja przedstawiana z gracją i elegancją. Przyglądanie się jej w tańcu to czysta przyjemność.
Dzisiaj idziemy na występ Manueli Carrasco. Tańczy ona flamenco od 40 lat. Jest dojrzałą kobietą co wyraźnie widać w jej tańcu. To co robi na scenie właściwie trudno nazwać tańcem, to silne emocje wyrażone gwałtownymi ruchami. Sama jej postawa znamionuje siłę, upór,dumę (nosi się bardzo prosto z dumnie uniesioną głową). Może się to podobać lub nie, ale nie pozostawia obojętnym, a na widowni robi duże wrażenie. Tańcom towarzyszy śpiew, który też jest specyficzny, ochrypły, przejmujący lament, melorecytacja,czasem przypomina melodią śpiewy arabskie.
Widownia jest bardzo żywiołowa, na wszystko co dzieje się na scenie reaguje okrzykami, klaskaniem, rytmicznym tupaniem, gwizdami i wykrzykiwaniem zdrobniałych imion tancerzy lub śpiewaków. Wszystko to ma wyrazić uznanie dla sztuki artystów.
W dzisiejszym dzienniku festiwalowym Manuela Carrasco zebrała same entuzjastyczne recenzje. Duży tytuł na pierwszej stronie gazety opisuję ją jako "boginię flamenco".
Taniec hiszpańskich Cyganów zawsze bardzo mi się podobał właśnie dlatego,że niesie ze sobą taki ładunek emocji, które są zrozumiałe bez słów. Jednak ruch ciała przedstawiający uczucia wydawał mi się zależny tylko od fantazji i temperamentu tancerza, nic bardziej mylnego. W kuluarach festiwalu sprzedawane są podręczniki flamenco, w nich zobaczyłam, że właściwie każdy ruch jest skatalogowany, opisany i pokazany na zdjęciach w wykonaniu różnych artystów. Indywidualność, artyzm polega na właściwej każdemu tancerzowi ekspresji, giętkości ciała, płynności lub wręcz przeciwnie gwałtowności, rwaniu tanecznych ruchów no i oczywiście biegłości w pracy tupiących nóg . Występujacy na festiwalu artyści są w tej czynności niezrównani, czasem wydaje nam się, że wkładają w pracę nóg wysiłek nad ludzką miarę, że taki taniec jest niemożliwością.
W mieście oprócz podręczników do flamenco można kupić suknie specjalnie szyte do tego tańca i wszelkie inne akcesoria : ogromne, haftowane chusty, wysokie grzebienie do upinania włosów, specjalne pantofle, wachlarze, kastaniety. Niektóre suknie i chusty to prawdziwe dzieła sztuki, są piękne.
W Jerez istnieje wiele szkół tańca flamenco, charakterystycznego śpiewu, gry na gitarze i klaskania (tak, to też trzeba umieć).
Dzisiaj, w niedzielę pojechaliśmy po śniadaniu do odległego o 20 km Sanlucar de Barrameda. Miasteczko słynie z produkowanego tu sherry manzanilla, nie jestem specjalną znawczynią i sherry smakuje mi tak sobie (wytrawne trudno się pije, słodkie traktuję jako dodatek do deserów), ale w manzanilli można wyczuć zapach jabłek i lekki słonawy smak, który ponoć pochodzi ze słonych atlantyckich wiatrów owiewających tu winnice.
Obiad zjedliśmy w jednej z wielu tawern istniejacych przy bodegach. Był tradycyjny, hiszpański czyli dość tłusty. Jada się tu warzywa smażone w głębokim tłuszczu, tak samo przyrządzane krokiety ziemniaczano-rybne lub mięsne. Wczorajszy obiad bardziej przypadł mi do gustu.


Dziś wieczorem czeka nas przedstawienie z udziałem Israela Galvan. Przy śniadaniu w hotelu dowiedzieliśmy się, że to znakomity tancerz. Jesteśmy ciekawi. Tak, Israel Galvan to klasa sama dla siebie. Tancerz związany jest z teatrami w Barcelonie, Paryżu i Nimes. Tańczy nowoczesne flamenco podbudowane solidną klasyczną szkołą. Jest niesamowicie giętki, sprężysty i szybki w ruchach. Jego sztuka ma także coś ze sztuki mima. Wczorajsze przedstawienie rozpoczął od żartów z widownią, które były bardzo łatwe do odczytania, choć niczego nie tłumaczył słowami. Żartami z klasycznego flamenco zakończył też przedstawienie. Widownia oszalała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz