niedziela, 4 maja 2014

Teneryfa

Dzień 4

Hej Małgoś i Natko,

Mieliśmy dzisiaj pracowity dzień. Z hotelu wyruszyliśmy do Los Gigantes, tam w porcie zostawiliśmy samochód. Taksówką dojechaliśmy do wsi Masca (45 min wąskimi serpentynami w górę). Tu zaczyna się wąwóz (Barranco Masca), którym można zejść aż do Zatoki Masca, nad morze. Widoki są niezapomniane. Przede wszystkim zachodnia i północna część wyspy różni się od części wschodniej i południowej. Jest zielona, kwitnąca, cieplejsza i bardziej wilgotna. W wąwozie i na górze kwitło mnóstwo dzikich kwiatów i krzewów. Rosły też palmy. Najwięcej było biało kwitnących zarośli, podobnych do żarnowców. Zapach był taki, że wystarczyło głębiej się zaciągnąć, żeby poczuć się jak po zjedzeniu łyżki miodu. Śpiewały ptaki. Droga prowadzi dnem wąwozu nad strumieniem, raz w górę, raz w dół. Czasem nie jest najłatwiejsza, żeby przejść trzeba się przytrzymywać stalowych linek. Szliśmy 3 godziny. Jesteśmy zmęczeni bardziej niż po wejściu na Pico el Teide. Andrzej twierdzi,że niektóre rzeczy wystarczy zrobić tylko raz w życiu. Do nich należy wg niego ten spacer. Na plaży czekała łódź, żeby zabrać nas do portu w Los Gigantes. Po drodze, w gratisach, mieliśmy spotkanie z delfinami. Szczególnie łatwo je spotkać na zachodnim wybrzeżu wyspy. "Nasza" grupa to było ok 10 tych sympatycznych ssaków. 


Wyraźnie bawił je tłumek na łodzi, wydający z siebie okrzyki zachwytu. Dość długo nam towarzyszyły. W porcie poszliśmy na coś do zjedzenia. Wybraliśmy (kierując się wyglądem krzeseł - nie plastikowe) tawernę "Santa Maria" Bardzo prosta i jedzenie też proste, ale bardzo smaczne. Andrzej zjadł sardynki z grilla z ziemniakami po kanaryjsku, ja zamówiłam ośmiornicę w winegrecie (mało oryginalne, wiem, ale to moje ulubione danie) i grilowane krewetki, do tego chlebek z czosnkiem i oliwką. 




Nie wiem dlaczego to takie dobre, chyba dlatego że świeże. Z Los Gigantes pojechaliśmy drogą przez Mascę (znowu) do Buenavista del Norte. To wyzwanie dla kierowcy, bo droga jest wąska, ostro w górę a potem w dół - 23 km zakrętów. Zatrzymaliśmy się w hotelu Vinci (a jakże), ale nie mogę narzekać. Hotel jest bardzo ładny i położony na najładniejszym polu golfowym na wyspie. Nam to właściwie niespecjalnie się przyda, raz jutro rano ruszamy dalej, dwa nie gramy w golfa, ale piękny widok z balkonu, na pole i morze jest nie do pogardzenia. W zaroślach śpiewają kosy, jak w ogrodzie w  Koszalinie w maju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz