wtorek, 6 maja 2014

Teneryfa

Dzień 5

Hej Małgoś i Natko,

Dzisiaj ciąg dalszy podróży.
Pierwszym przystankiem dzisiaj była miejscowość Garachico, na północy wyspy. To małe miasteczko o zabudowie typowej dla Wysp Kanaryjskich. Nie ma tu łatwo dostępnych plaż. Fale oceanu rozbijają się o trudno dostępny, skalisty brzeg. Nie ma tu więc także hotelowców, apartamentowców i tego wszystkiego co powoduje, że miejscowość zatraca swój pierwotny charakter. Kiedyś miasteczko było znaczącym, tętniącym życiem portem, ale wybuch wulkanu w 1709 roku spowodował jego upadek. Dziś można tu oglądać stare budynki mieszkalne, konwent franciszkanów, zabytkowy kościół i naprawdę maleńki zamek, strzegący wejścia do starego portu. Przed wjazdem do Garachico zatrzymaliśmy się na wybrzeżu, żeby obejrzeć naturalny szkielet wieloryba w charakterze pomnika.




W miasteczku jest wiele knajpek, ale my na obiad wybraliśmy polecaną "La Perlę" jak widać jest bardzo lokalna. 


Na obiad wybraliśmy grilowane mule i grilowaną doradę. Nie muszę dodawać, że bardzo nam smakowało.



Z Garachico przejechaliśmy do La Orotavy. Miasta słynącego ze starych szlacheckich domów. Budynki te często na całej swej szerokości posiadają drewniane balkony, ocienione krużgankami. Wygląda to bardzo urokliwie. Są tu trzy bardzo majestatyczne kościoły i zabytkowe młyny kukurydzy.



Zatrzymaliśmy się w hotelu "Alhambra" prowadzonym przez rodzinę. Wnętrza są typowe dla bogatego domu z XIX wieku. Jest tu siedem pokoi gościnnych, każdy nazwany imieniem innej wyspy z archipelagu Wysp Kanaryjskich.




Gospodarze szczycą się posiadaniem oryginalnych obrazów malarza pochodzącego z Wysp Kanaryjskich, a tworzącego w Ameryce Pd. Malarz nazywa się Otezzo. Próbowałam znaleźć jakieś informacje o nim, niestety bez skutku. Gospodarz oprowadził nas po domu, udzielając bardzo obszernych wyjaśnień w języku hiszpańskim. Mimo 100% braków w tym języku, udało się nam prawie bezbłędnie go zrozumieć.
Dostaliśmy obszerne wytyczne gdzie iść, co obejrzeć, gdzie zjeść kolację. Skorzystaliśmy z informacji i na kolację wybraliśmy bar tapas "Solera". Co jedliśmy widać na zdjęciach: małe kanapeczki z szynką, suszonymi wędlinami, serem i z tortillą. 


Oprócz tego zamówiliśmy sałatkę z pomidorów, pieczony ser z mojo picon i mojo verde (o tym z chwilę) i czerwone wino z winnic w Orotavie. Wino miało piękny purpurowy kolor, smak i aromat czerwonych owoców (jeżyn i wiśni), było w sam raz garbnikowe i pozostawiało smak przyjemnie długo w ustach.



Nie wspomniałam jeszcze o bardzo ważnej rzeczy, jeśli chodzi o kulinaria wyspiarskie. Do wszystkich potraw: jarzyn, sera, mięsa,ryb i owoców morza podaje się tu pikantny czerwony sos (mojo picon) lub łagodny zielony (mojo verde). Czerwony robiony jest na bazie ostrych papryczek i czosnku a zielony na bazie ziół. Nabyłam po słoiczku, mam też oryginalne przepisy. 

2 komentarze:

  1. Ehhh... piękne miejsca... pyszne żarełko... czy można się z Państwem zaadoptować w następną podróż? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można....Zapraszamy... :-)
      Andrzej

      Usuń